W rok po
wypadku, który miał miejsce niedaleko domu (nadmieniałam o tym kiedyś na
blogu - odurzony narkotykami kierowca zabił rowerzystę) pojawiła się kobieta z
kwiatami. Usiadła na ziemi, przymocowała kartkę w foliowej koszulce do drzewa
znaczącego miejsce zdarzenia.
Rozpoznałam tę
panią z opublikowanych zdjęć, uśmiechającą się na nich przy boku mężczyzny, któremu przyszło później zginąć pod kołami samochodu. Nie miałam śmiałości zajrzeć
głębiej poza jej rozsypane włosy, bo chociaż drzewo publiczne, smutek wdowy nie dla
mnie do wglądu. Odwróciwszy wzrok pojechałam przed siebie. W końcu i drzewo i
ona mieli sobie wiele do pomilczenia.
Kiedy się przemogłam i stanęłam nad przyczepioną do kory notką, niepewna, czy w ogóle wypada podejść tak blisko, przyszło mi się zdziwić. Nie był to list do męża, jak
poprzednim razem, a podziękowania za
okazaną rodzinie zmarłego „miłość, zwykłe akty współczucia i modlitwę”. Najbardziej
zaś zaskoczyło mnie to, że słowa adresowane były zarówno do przyjaciół jak i nas -
przypadkowych, okolicznych mieszkańców.
Nie zabrałam
się za niewesołe wspominki, bo odczułam nagłą potrzebę oglądania się wstecz. Wzorem
tej kobiety chcę po prostu do Was wyjść, do Was - dobre dusze, niektóre mi
całkiem nieznane - tak jak Wy wyszliście mi na przeciw w moich trudnościach i podziękować za czytanie.
„Jak
bum cyk-cyk” miałam w planie zacząć nadrabiać stracone lekcje z
wiosny, lecz życie pisze swym zwyczajem własny scenariusz i znów przyszło mi zmierzyć
się ze sprawami uniemożliwiającymi i zajęcia z Kozą i regularne wpisy.
Wrócę, jak się ogarnę. Jeszcze raz dziękuję!
Wrócę, jak się ogarnę. Jeszcze raz dziękuję!